Na mniej uczęszczane drogi…

autorstwa Josha Meiera, współautora Nature First 

Kilka lat temu podczas podróży po zachodniej części Ameryki postanowiłem zatrzymać się i sfotografować kultowy Mesa Arch w Parku Narodowym Canyonlands. (Oryginał, wiem…) Trzeba przyznać, że trochę się wahałem, czy to zrobić – słyszałem przerażające historie o kłótniach wybuchających między przepychającymi się fotografami i wiedziałem, że w tej lokalizacji każdego dnia pojawiają się dziesiątki niemal identycznych zdjęć wschodu słońca. Trzeba jednak przyznać, że ta scena jest dość spektakularna; a szanowany kierownik warsztatu nalegał, żebym przynajmniej raz nakręcił to dla siebie. Postanowiłem więc spróbować.

Może to były moje obawy, ale od chwili, gdy zjechałem z autostrady międzystanowej nr 70 i ruszyłem na pozostałe 30 mil na południe w kierunku Moabu, poczułem, że w powietrzu wisi napięcie. Samochody przejeżdżały obok, lekkomyślnie wyprzedzając nadjeżdżające pojazdy, mimo że natężenie ruchu znacznie przekraczało dozwolone limity. Kierowcy trąbili, hamowali i agresywnie przyspieszali. Wyglądało to tak, jakby wszyscy jednocześnie zdali sobie sprawę, że jadący przed nimi samochód może zająć ostatnie otwarte miejsce biwakowe lub ostatnie miejsce parkingowe na początku szlaku, a wyścig się rozpoczął. W rzeczywistości to poczucie pilności nie było tak daleko idące. Była 10 rano w jesienny poranek w środku tygodnia i zanim dotarłem do parku, kemping był pełny. Podobnie jak kolejne dwa, które wypróbowałem. Miałem szczęście znaleźć nieco dalej miejsce BLM na uboczu, ale nawet ono wkrótce się zapełniło.

Wyczołgałem się z namiotu o 2 w nocy następnego ranka, aby pomieścić wschód słońca o 6:30. Częściowo ze względu na dodatkowy czas dojazdu, ale głównie dlatego, że byłem jednym z pierwszych fotografów na scenie. Nienawidzę myśli o potencjalnym ingerowaniu w czyjeś zdjęcia lub narzucaniu się pytania, czy mogę się „wcisnąć”, więc przychodzenie wcześniej niż ktokolwiek przy zdrowych zmysłach stało się moją podstawową strategią podczas fotografowania popularnych miejsc. 

Poszedłem do Mesa Arch tuż po 3 nad ranem – jako pierwszy przybył tego ranka – ale w ciągu czterdziestu pięciu minut miałem nogi statywu zazębione po obu stronach moich. Sprawy pozostały serdeczne, nasza mała grupka nieznajomych drżała w ciemności na skraju klifu, dopóki nie pojawił się inny fotograf i najwyraźniej poczuł się uprawniony do mojego miejsca w pierwszym rzędzie. Chwalił się posiadaniem galerii, krytykował mój „podstawowy” sprzęt, wielokrotnie namawiał mnie do rezygnacji z zajmowanego stanowiska i nabijał się z mojej cichej reakcji. Zignorowałam go, ale pozostałam napięta, gdy zebrał się duży tłum, pakując się coraz ciaśniej do tego stopnia, że nie można było ruszyć ręką bez wpadnięcia na kogoś lub usłyszenia czyjegoś warczenia, że jesteś w jego kadrze. Kiedy słońce w końcu wyłoniło się zza horyzontu, emocje prawie się zagotowały, gdy przypadkowi obserwatorzy próbowali przeciągnąć telefony komórkowe przez ścianę fotografów, aby przemycić szybkie migawki. Sam wschód słońca był piękny – z pewnością widok warty zobaczenia – a ja wyszedłem ze zdjęciem, z którego byłem zadowolony, tak jak jestem pewien, że tysiące innych fotografów, którzy uchwycili prawie to samo, było zadowolonych ze swojego. Poza tym graniczyło to jednak ze sceną mafii. 

Tydzień później wróciłem do domu w Iowa i wybrałem się pewnego mglistego poranka, aby sfotografować kolory jesieni w miejscowym parku stanowym. Wędrowałem do lasu bez predysponowanych oczekiwań, bez konkretnego „miejsca”, do którego mógłbym się ścigać, ani żadnej innej osoby w zasięgu wzroku. Rozkoszowałem się wilgotnym zapachem lasu, słuchałem przelatujących nad głową dzikich gęsi i patrzyłem, jak liście wirują na zamglonym niebie i wracają łagodnie na Ziemię. Spędziłem godziny badając brzeg rzeki w cichej kontemplacji, nie mając nikogo, kto mógłby odwrócić moją uwagę – z wyjątkiem jednego pulchnego, małego piżmaka (ustawiłem się w miejscu tak długo, podziwiając, jak światło słoneczne przełamuje mgłę, że wielokrotnie rozbryzgiwał zaskoczenie, za każdym razem nie zdając sobie sprawy, że wciąż tam jestem. Chociaż to jest coś warte, w ogóle nie zaoferował ani jednej krytyki mojego sprzętu.)

Dla mnie poranki takie jak ten odzwierciedlają wiele z tego, co kocham w fotografii przyrodniczej. To szansa na zastanowienie się, obserwację, po prostu wyjście i zanurzenie się w swoim otoczeniu. Widoki, dźwięki, całe przeżycie tego ranka w Iowa napełniło moje serce radością. Jednak prawie nie przypominam sobie żadnej z tych rzeczy z Canyonlands. Pamiętam tylko, jak najeżyłem się w defensywie i próbowałem stawić czoła tłumowi z laserowym skupieniem na kliknięciu z góry przyjętego ujęcia o świcie. To było robotyczne, a nie przyjemne. A wszystko dla zdjęcia powtórzonego tysiące razy później i wcześniej.

Od tamtej pory często myślałem o tych kontrastujących doświadczeniach, zwłaszcza podczas fotografowania na Środkowym Zachodzie, gdzie nigdy nie traktuję łatwości znalezienia samotności jako czegoś oczywistego. Być może nie znajdziesz tam mnóstwa rozpoznawalnych scen z listy rzeczy do zrobienia, ale oto sprawa… Piękno jest WSZĘDZIE. Przyjmując ten sposób myślenia, znacznie łatwiej jest nadać priorytet zasadom Nature First w naszej fotografii, zwłaszcza jeśli chodzi o plany urlopowe. 

Kiedy zdecydujemy się spojrzeć poza pogoń za trofeami, pozwala nam to uniknąć zwiększania obciążeń środowiskowych przepełnionych parków. Popularne malownicze miejsca w Ameryce Północnej i Europie, a także w innych częściach świata, już teraz odnotowują rekordową liczbę odwiedzin i spodziewają się jeszcze większej liczby turystów w okresie popandemicznego boomu. Tutaj, w Stanach Zjednoczonych, wiele parków narodowych obejmuje wjazd na podstawie rezerwacji lub zamykanie bramek po osiągnięciu pojemności. Napływ turystów nie tylko prowadzi do zapełnienia szlaków i parkingów, ale także zagraża delikatnym siedliskom, zwiększa zużycie wody i energii, stresuje dziką przyrodę i przytłacza personel parku, który ciężko pracuje, aby chronić miejsca, które kochamy. Sporządzając alternatywne plany podróży, możemy stać się jedną stroną mniej przyczyniającą się do tych problemów.

Co więcej, przyjęcie mniej uczęszczanych dróg może dać nam możliwość wyboru lokalizacji nieco bliżej domu, zmniejszając nasz ślad węglowy i wymagania dotyczące podróży oraz dając nam więcej czasu w terenie. Plus doświadczenia, które będziesz mieć – spokój, eksploracja; szansa na odkrycie ukrytych małych miasteczek i ukrytych klejnotów na tylnych drogach. Znajdowanie wspaniałych widoków lub fascynacja intymnymi scenami, gdy poznajesz miejsce, które wcześniej było tylko zielonym punktem na mapie. Tego pragnie większość z nas; i możliwość poczucia prawdziwego połączenia z naturą. Ale jest to coś, czego raczej nie znajdziesz w pogoni za tymi ikonicznymi scenami.

Tak więc, finalizując tegoroczne plany podróży, miej to wszystko na uwadze. Podążanie drogą odpowiedzialną za środowisko może często zapewnić bardziej satysfakcjonujące wrażenia, nie wspominając już o satysfakcji z wychodzenia z wyjątkowymi zdjęciami. 

pl_PLPolski